W piątek nie pisałam, bo miałam tyle pracy, że ledwo ze wszystkim zdążyłam. Ale chyba wybaczycie, choć z drugiej strony piątkowa garść przepisów uciekła. Ale znajdziemy ją. Przepisy z koniczyną będą niebawem, choć u mnie w domu znika ona bez przepisów, bo moje córki dodają ją do wszystkiego.
Ale gdy tak spojrzałam na mój ostatni wpis o hodowli, no i na moją aktualną uprawę (ciecierzyca na sitku bo wciąż woreczka nie uszyłam, oraz na kiełkowniku koniczyna, brokuł, rzodkiewka i kapusta czerwona) to jedna rzecz mnie naszła.
Często rozmawiając z ludźmi o kiełkach słyszę/czytam: próbowałam, ale nie udało się bo wszystko spleśniało. I tak się zaczęłam zastanawiać, czy ta pleśń to na pewno pleśń? Bo tak: generalnie z racji dużej wilgotności hodowli o pleśń nie jest trudno, ale z drugiej strony czy przypadkiem wiele z tych osób nie wyrzuciło zdrowej hodowli myląc specyficzny puch korzonków z pleśnią? Bo tak na pierwszy rzut oka pomylić się można, dopiero później, jak roślinka wzrasta widać różnicę. Po prostu pleśń dalej sie rozwija i zajmuje hodowlę, zaś korzonki rosną i meszek siłą rzeczy zanika. No nieco inaczej u rzodkiewki, to meszek utrzymuje się dłużej, ale o tym chyba wszędzie piszą
Tak wiec taka mała porada – nim uznacie, że wasze kiełki spleśniały upewnijcie się czy na pewno. A jeśli nie chcecie pleśnienia to polecam dorzucić nieco nasion rzodkiewki właśnie, bo wspaniale redukuje ryzyko zapleśnienia.
A rzodkiewka jest tu:
http://www.kielki.net/nasiona-na-kielki-rzodkiewka-01kg/
Smacznego